To już 3 wywiad z serii ODKRYWCY REGIONU. Tym razem rozmawiamy z Grzegorzem Gałązką, autorem stron Road to Nowhere, któremu żada odmiana “cyklozy” nie jest obca, a region z perspektywy siodełka zna jak własną kieszeń.

Przedstaw się, proszę. Czym się zajmujesz na co dzień?

Nazywam się Grzegorz, mam 35 lat. Zajmuję się różnymi rzeczami, ale głównie siedzę za kółkiem i przemierzam polskie i czeskie drogi jako kierowca.

Czym jest Facebookowa strona “Road To Nowhere”? Jak i dlaczego powstała? Co na niej publikujesz?

Moją drugą pasją zaraz po rowerze jest fotografowanie. W dodatku rower sprzyja robieniu zdjęć, bo można znaleźć się w miejscach, do których nigdy by się nie trafiło pieszo albo samochodem. W związku z czym robiłem dużo zdjęć, z których praktycznie pojedyncze trafiały na mój prywatny profil na fb. Znajomi zachwalali, a że dużo równie dobrych, w moim mniemaniu zdjęć kisiło się na dysku tak powstała ta strona. Tytułowe Road to Nowhere wzięło się stąd, że wiele wypraw rowerowych moich samotnych bądź kolegami (pozdrawiam Dawidów K. i S.;) kończyło w jakimś momencie trasy się właśnie nigdzie. Tych dróg co były na mapie w rzeczywistości nie było.

Przeglądamy stronę, a tu rower górski, szosowy, miejska “koza”, asfaltowe sprinty, rajdy na orientację, piaski Puszczy Bydgoskiej. Skąd taka różnorodność?

To można powiedzieć branie całą garścią z tego co daje nam rower. U mnie to głównie MTB. uwielbiam spakować plecak, zabrać mapę i pojechać na cały dzień w teren. stąd też te rajdy na orientację, bo można przejechać w nowym, ciekawym terenie, a poza tym fajnie, bez ciśnienia po rywalizować i sprawdzić siebie, swoją kondycję i zdolności topograficzne. Szosówka to z kolei czerpanie przyjemności z samej jazdy rowerem. czasem szybszej kondycyjnie, a czasem szybszej krajoznawczej. Z kolei miejska koza to rower służy totalnej rekreacji, a dzięki jedynie wartości sentymentalnej do jeżdżenia na tak zwane miasto. 

Pamiętasz, jak to wszystko się zaczęło? 

Nie pamiętam już kiedy się nauczyłem jeździć na rowerze, ale wiem, że od początku to polubiłem. miałem masę rowerów, głównie Rometowskich. Salto, potem jakiś dziwny jak na tamte czasy rower, który wyglądał jak crusier z szeroką kanapą, też Rometu. poza tym Wigry, Jubilat i Wagant. W wieku 13 lat dostałem szosówkę i zacząłem się ścigać. Także rower, bywało że z dłuższymi lub krótszymi przerwami, ale zawsze mi towarzyszył.  

Dlaczego twoim zdaniem, warto przemierzać najbliższe okolice, region?

Bo niedaleko nas zdarza się, że są ukryte nielepsze “skarby” jak gdzieś, gdzie aby się udać musimy poświęcić swój czas i pieniądze. A w najbliższej okolicy niewielkim kosztem można zobaczyć bardzo ciekawe rzeczy. Na przykład 16 km od Bydgoszczy, w Dębinku znajduje się jedyne w Europie miejsce gdzie rzeka przecina swój własny kanał tak naturalnie. Dodatkowo zobaczyć możemy tam ciekawy obiekt hydrotechniczny. Dojechać tam może nawet weekendowy rowerzysta. W związku z czym, jeżeli czas u nas kuleje albo mamy ograniczone fundusze, a mamy potrzebę zobaczenia czegoś to region, okolice są najlepszym miejsce aby to zrobić. Poza tym warto też poznać swoje okolice same w sobie, jeśli jesteśmy zżyci ze swoim miejscem zamieszkania.

Co byś doradził tym, którzy chcą ruszyć w drogę? Od czego zacząć, żeby się nie zniechęcić?

Przede wszystkim zaopatrzyć się w mapę lub odbiornik gps, albo po prostu komórka z wgranymi dobrymi mapami. Ja jednak polecam tradycyjną mapę. Papier to papier, nie zepsuje się albo nie rozładuje, jak odbiornik lub telefon. 
Trzeba też zacząć od krótszych eskapad, żeby poznać siebie, swoje potrzeby i możliwości i to co jest nam niezbędne. No i dzięki nim dochodzić do lepszej kondycji, pozwalającej na dłuższe wyprawy. Wtedy też pewnie będziemy mogli określić co nam bardziej leży – czy wyprawy MTB z plecakiem poza utartymi szlakami, czy jednak treking z sakwami drogami lepszymi, które nie kryją w sobie niespodzianek, że kończą się, a kawałek drogi trzeba pokonywać pieszo, przedzierając się przez jakieś chaszcze lub rzeczki.

Twoje ulubione miejsca w regionie? Najbardziej zaskakujące?

Jest wiele takich miejsc, np wspomniany Dębinek, który można połączyć z objazdem części kanału noteckiego i bydgoskiego. Dolina Brdy na odcinku od Smukały do Bożenkowa. Puszcza Bydgoska również jednym z moich ulubionych miejsc. Ponadto Bory Tucholskie, mimo, że zjeżdżone przeze mnie to potrafią za każdym razem zaskakiwać. Nie można też zapominać o Dolinie Wisły. Wiele jest tych miejsc.

Jakie znane Ci trasy poleciłabyś na rower górski, szosowy, miejski czy cruiser?

Na rower górski to przede wszystkim Puszcza Bydgoska i ogrom możliwości poprowadzenia wyprawy. Z tak zwanych musów to także Tour de Zalew, najlepiej w wydaniu przekroczenia zalewu przez most nieczynnej kolejki w okolicach Zacisza, choć skrócenie trasy i pokonanie zalewu promem też bywa urocze. Fajnie też pojeździć po rynnie byszewskiej i wybrać zielony szlak tamtędy przebiegający. W dodatku w taką pogodę można tam wykąpać się w jednym z wielu fajnych jezior. Poleciłbym także wpakować rower do pociągu, pojechać do Tucholi albo Chojnic, stamtąd dobić do Brdy i puścić się do Bydgoszczy wzdłuż rzeki, szlakami które biegną wzdłuż niej.
Na szosówkę to wiadomo Dolina Wisły z klasycznymi podjazdami w Kozielcu, Trzesaczu lub Strzelcach Dolnych. Fajnie czas można spędzić jadąc przez Topolno i Gruczno do Chełma, wracając potem przez Unisław i Ostromecko. Moim ostatnim odkryciem są asfalty w okolicach Suchej, Klonowa, Lubiewa, Minikowa i Bysławka, wśród lasów z prawie zerowym ruchem samochodowym. W drugą stronę to super jest trasa z Solca Kujawskiego przez Chrośną do Nowe Wsi Wielkiej, skąd można polecieć później na Łabiszyn i Rynarzewo. A na miejski to wiadomo miasto i np. trasa nad kanałem.

Plany na przyszłość?

Pobić kolejną barierę i zrobić podczas jednej dziennej wyprawy 300 km 😉 

Grzegorz Gałązka, autor strony Road to Nowhere